Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już nie mogłem w dostatecznej mierze oceniać wspaniałości obrazu. Trzeba się było mocno trzymać za poręcz i strzedz, by wiatr lub czuby fal nie uniosły z głowy kapelusza, idąc zaś, należało więcej patrzeć na taczający się pod nogami pokład, niż na grające morze. Nadomiar złego zaczął mżyć deszcz.
Nie opuścił on już nas od tej pory ani na chwilę... Płynęliśmy wciąż w szarym obłoku i za jedyną rozrywkę służyły nam często pojawiające się stada delfinów, które, ścigając się wzajem, wyskakując z fal i koziołkując, starały się nas koniecznie wyprzedzić.
Pod wieczór we mgłach zarysował się na wchodzie dziki, jednostajnie urwisty brzeg Sachalinu.
Noc ciemna, choć oko wykol; przycichłe morze szumiało łagodnie pod gęstym tumanem.
Japończycy znowu mieli ochotę urządzić literacko-muzykalny wieczór, ale moje serce łaknęło samotności; myślałem o spotkaniu, dla którego przedsięwziąłem tę długą podróż. Do późnej nocy stałem na dziobie, oparty o burtę i patrzałem na blade wiry, kotłujące się pod sztabą parowca. Żal bezbrzeżny, jak to nocne morze, dusił mię...
Nazajutrz znów mgła, deszcz, szary poranek i szary dzień. Ale chwilami przez obłoki prześwie-