Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiatr jak przemokłe wrony kopami siana drżało upalne wilgotne powietrze.
— Tak, roboty nam przybyło nie mało. Wiatr zawiódł pokładane w nim nadzieje — rzekł wesoło Stefan, przeglądając oczami łąkę. — Ale przedewszystkiem zjedzmy śniadanie i wykąpmy się... Zastawię sieci, skoro pani moja na to pozwala.
Zofia uśmiechnęła się.
Gdy wywiódł ją i porzucił na ławicy piachu, ogarnął ją wstyd, że musi się rozbierać na tak otwartem miejscu. Ale się przemogła, poczekała chwilę, aż Stefan oddalił się za zakręt przylądka i szybko zrzuciła odzienie. Chłodne, kryształowe fale owinęły ruchomymi lokami prądów jej smukłe białe nogi i, w miarę jak szła ku głębinom po miękkim dnie, całowały jej kolana, kibić i piersi... Nie mogła wstrzymać lekkiego krzyku przerażenia, gdy wielka srebrna ryba mignęła w pobliżu...
— Co się stało? — spytał Stefan, pojawiając się rychło na brzegu.
— Nic, nic! Idź sobie!
Lecz on ani myślał odchodzić; usiadł na piasku, objął rękami kolana i patrzał na nią oczami pełnemi pobożnego zachwytu.
— Jakaś ty piękna!... błogosławiony niech będzie świat, przyroda, życie, które cię stwo-