Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I nie... nasze dziecko!... Mylisz się, jednak... Chciałbym tu przyuczyć się do pracy na roli, aby po powrocie osiąść wśród ludu jak prosty chłop...
Roztaczał przed nią cały olbrzymi plan polityczno-kulturalnej działalności, przetwarzającej w następstwie społeczeństwo od dołu do góry.
Słuchała go bez zajęcia, gdyż z głębi jej umysłu wpływały niejasne protesty i poprawki, które wyraźnie formułowały się wtedy dopiero, gdy zostawała sama.
— Dziecko... a następnie... znowu dziecko... potem... trzecie, czwarte... — rozmyślała, wspominając prócz tego jego uparty na jej macierzyństwo nacisk. Widziała cały łańcuch żywych ciał, rąk, oczu kochanych błagalnie w nią utkwionych i przykuwających coraz mocniej do taczki gnębiącej, pracy bezmyślnej... Dzieci te wyrosną z kolei na mężczyzn i kobiety, aby czynić to samo...
— Po co?
Fatalne pytanie, które odpędzała od siebie, ale które wciąż wracało, wypełzało z ciemnych kątów jurty, z ciszy jej osamotnienia...
Rada więc była niezmiernie, gdy znowu zaczął do nich zaglądać Zerowicz.
Jego dobrotliwy mistycyzm, rozwlekłe, pełne tajemniczych napomknień rozumowania, po-