Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chodźcie do izby!... Co tu stać na słocie!... Widzę, że wam się śpieszy, to was nie zatrzymam, ale musicie opowiedzieć, coście widzieli... Przecież nikt tego na świecie nie widział!
— Pewnie, że nikt! — zgodził się z dumą Tomek.
— Widzicie. To się i rozgrzać wam należy po takiej strasznej podróży... Tam na was zaczekają!... Kto wam może rozkazywać, takiemu człowiekowi!? Hę!?
Tomek spojrzał na czarną, zabłoconą drogę, na szarą, zadeszczoną okolicę i zrobiło mu się nagle tak ciężko od wichru, od zimna, tak nudno od czekającej nań mitręgi, jak nigdy. A w oknach karczmy tymczasem błyskało złote światło palącego się na kominie ognia i przez niedomknięte drzwi leciał zapach świeżego chleba i gotującej się kartoflanki.
Zachodźcie, zachodźcie na rozgrzewkę!... Podjecie sobie, to i raźniej pójdziecie... Nagrodzicie stracony czas!... — namawiał Grzela.
— Bo i pewnie!... — zgodził się po krótkiem wahaniu Tomek.
Weszli do izby.
— Matko!... Matko!... — wołał szynkarz na żonę od progu. — A zróbcie nam jajecznicę