Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedłeś?... — śmiał się coraz głośniej wiatr północny.
Jego broda i poły śniegowego płaszcza poczęły trząść się i trzepotać, jak zimowy bór w wichrze. Mroźne powietrze zadrżało boleśnie dookoła Tomka, choć stał na uboczu, a cuha jego zafurkała w burzliwych podmuchach jak skrzydła ptaka.
— Czego się śmiejesz!... — oburzył się chłopak. — Mało ci, żeś nas skrzywdził, jeszcze chcesz mnie zabić?
— Garść mąki?! Garść mąki?!... Ile to ja codzień okrętów topię? Ile pól piachem zasiewam? Ile drzew łamię po puszczach? Ile warzę kwiatów, ile owoców w ogrodach otrząsam? Ile plonów przedwcześnie zamrażam? Ilu tworom życie ukrócam?... A ten, ten dudek o garść mąki się upomina. Wyjdź, wesołku, przed oczy moje, niech cię zobaczę...
Tomek wcale się nie kwapił wyjść przed straszne wietrzysko, któreby go zabić mogło jednem tchnieniem.
— Cóż, że mała nasza krzywda, ale zawsze krzywda!... — krzyknął niecierpliwie.
— Co mnie ona obchodzi!... Na to jestem!... Dyszę, muszę dyszeć!... A czy tchnienie moje