Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod znacznym kamieniem. Szedł ku chmurom, których górny wieniec kołysał się, kłębił i ciężko przesuwał, jakby go kto od wnętrza targał gwałtownie. Od czasu do czasu odrywał się od nich ogromny obłok i staczał w dół po lodowcach, gasząc po drodze blaski i rzucając wielki, siny cień na doliny.
Tomek powoli dźwigał się ku szczytowi, wypatrując, skąd wieją owe nagłe podmuchy, które przelatały od czasu do czasu nad lodowcami, wzdymając ostrą kurniawę. Gdy tak oglądał się, stojąc na czarnej skale, przebijającej środek lodowca, gwałtowniejszy podmuch przerwał obłoki i na chwilę wynurzył się z pośród nich ogromny szczyt lodowy, wzdymajacy się samotnie wśród bezgranicznych niebios. Nic tam już nie było ponad nim.
Chłopak struchlał. Czyżby aż tam dojść potrzebował? Co gorzej, że nie wiedział dobrze, gdzie szukać owego wiatru, gdyż naogół było cicho, a krótkie wichry uderzały coraz to z innej strony. Wydawało się nawet Tomkowi, że wieją gdzieś z dołu. Kiedy tak rozważał, wielki siwy obłok napłynął i ogarnął go. I zaraz wionęło zimno, śnieg grubemi płatami zaczął walić, zamieć wić się i pomiatać dookoła. Znowu oble-