Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech, co chce, będzie! — westchnął, wślizgując się już bokiem w wąziuchną szparę.
Przecisnął się tak kilkanaście łokci, nie widząc nawet dobrze, co ma pod nogami i przed sobą, gdy nagle drgnął: wyciągnięta z łuczywem jego ręka trąciła o skałę, ogień zasyczał i zgasł. Tomkowi wydało się, że czarna paszcza skały zamknęła się nagle nad nim. Był uwięziony w szczelinie, rozkrzyżowany między dwiema opokami.
— Tu mój grób! — pomyślał. — Miał rację przeklęty herszt zbójecki!
Ale jakoś nie umierał. Przeciwnie, lżej mu było oddychać i z góry wiały nań jakieś ożywcze, przyjemne powiewy. Daremnie jednak oko wytężał, ciemność gęsta, niezgruntowana otaczała go zewsząd. Spróbował macać wyciągniętą naprzód ręką nad sobą i pod sobą. Wszędzie napotykał chropawą, zimną, wilgotnawą skałę. Widocznie doszedł do końca lochu.
— Trzeba wracać! — pomyślał z goryczą. — A jeżeli oni już przyszli? Zabiją mnie, ani wątpić!...
Z wielkim mozołem cofnął się znowu do szerszego miejsca lochu, skrzesał ognia, zapa-