Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawaj jeść, chłopcze! — krzyknął naczelnik.
Tomek każdemu misę cynową postawił, łyżkę srebrną położył, srebrny kubek winem nalał, wielką warząchwią z kotła smakowitą zupę jął rozlewać.
— A gdzie jeden? — pyta, widząc, że tego Wojtka, co go przyprowadził, niema.
— Nie twoja rzecz!... Zabieraj pustą misę, zabieraj!... Był, a teraz go niema!... — mruknął chmurnie naczelnik.
Cicho jedli, winem popijali.

Potem rozwiązali swoje wory i jęli wyjmować stamtąd takie śliczności, ubrania cudowne, jedwabie, płótna, szkarłaty, srebrne i złote monety, łańcuchy, kielichy... bicze łyskliwych, dużych jak największy groch pereł... Jęli sypać na kupy złote dukaty,, srebrne talary, drogie kamienie samogory[1], grające kolorami tęczy... Ale wiele rzeczy było popsutych, połamanych, pogiętych, krwią zbroczonych...
Przeraził się do reszty Tomek, bo zrozumiał, kto są ci ludzie, zrozumiał, że zabrali go zbójnicy.

  1. Bajeczne kamienie, które miały same gorzeć i świecić jak ogień.