Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sunęli za sobą wyjście takim wielkim kamieniem, co ledwo go dziesięciu chłopów ruszyło.
Markotno się zrobiło Tomkowi. Na dworze słońce świeci, drzewa szumią, a do niego z pod kamienia przez szpary jeno małe, zielone promyki dnia się dostają. Ciemno w pieczarze, dym się po niej tłucze i czerwono połyskuje blask ognia.
Podumał, podumał Tomek, westchnął i wziął się do roboty. A że był z natury pracowity i staranny, robota zaczęła mu się w ręku sporzyć i rychło zapomniał o swej złej doli. Pieczarę podmiótł, śmiecie w kąt na kupkę zebrał, skóry powytrząsał, kosówkę porządnie poskładał. Potem z wielkiej, wkopanej w ziemię beczki nabrał wody, mięso solone przepłukał, kartofli naskrobał, pokrajał, wrzucił wszystko do kotła, cebuli, pieprzu, bobkowego liścia dodał i ogień pod kotłem podsycił, aby się gotowało. Tymczasem wziął się do zmywania, do czyszczenia statków.
Zupa dawno była gotowa i bulgotała cicho na małym ogniu, przykryta pokrywą; dobrze okraszona kasza w wielkim saganie również prychała parą; smakowity zapach rozchodził się po całej pieczarze — wszystko było oczy-