Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieznajomy głową kiwał, jakby wszystko dobrze już przedtem wiedział, wreszcie splunął przez zęby i rzekł:
— Może i puścimy. Chodź, chłopcze, hań upłazikiem (zboczem góry), jak perć (dróżka) wiedzie do góry...
Począł się Tomek drapać po skalnem rumowisku przed siebie na urwisko. Zziajał się, zmęczył, ledwie zdołał wejść na okrutne opoki, zwalone prostopadle jak ściana. Kiedy się dostał na gzyms, góral już go czekał, sparty na ciupadze.
— Idź przodem! — powiedział, puszczając chłopca przed sobą.
— Dokąd pójdę?! Żartujecie, panie!... Tędy i kot nie przejdzie!...
— Do północnego wiatru chcesz, a bitej drogi się boisz!... — rozśmiał się nieznajomy.
Przemógł się Tomek, poczerwieniał i poszedł, choć w głowie mu szumiało i zdawało się, że wąziutki gzyms upływa mu z pod nóg. Coraz stromsza, coraz straszniejsza przepaść błękitniała wdole. Po krótkiej chwili las w niej wyglądał już niby drobny mech. Srogie, czarne kamieniska sterczały w powietrzu nad niemi i pod niemi jak rogate byki. Pięli się wciąż,