Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ogień mu leci ze wszystkich stron... — podpowiadał skrzypek.
— Moiściewy!... Moiściewy!... — wzdychała szynkarzowa.
— Krzyczy, gwizda, gorzej niż ten wiatr...
— Wilki ogony pod siebie...
— uciekają... Aj-waj!...
— Moiściewy!... Moiściewy!... Rety!...
— Za to my tego pana chłopca tu przyprowadziły... żebyście wy, Grzelo, dali mu dobry nocleg i dobrze jeść i pić... A my za wszystko zapłacimy... Niech mu Bóg da zdrowie!
— Niech mu się wszystko wiedzie! — gadał basetlista.
— Bo widzicie, Grzelo, ten pan chłopiec, to on idzie do północnego wiatru — objaśniał cicho skrzypek.
— To wy mu jutro drogę pokażecie, najlepszą, najkrótszą drogę!... — huczał basetlista.
Grzela zerkał z pod oka na Tomka, który siadł sobie koło drzwi na rogu ławy, wyjął kozik i zaczął obstrugiwać na laskę młody dębczak, jaki z lasu przyniósł. Główkę laski wygładził, sęczki poobrzynał, porobił z nich dobre guzy, że kij wyglądał, jak mała, tęga maczuga.