Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wienie. Na szczęście już widać było karczmę, w której miał się zostać.
Karczma była mała, brudna, odrapana. Stały w niej stoły i stołki pod ścianami. Szynkwas był zastawiony butlami z wódką, blaszankami i kieliszkami. Na talerzach leżały kiełbasy, ser, śledzie, obwarzanki. Za szynkwasem stał szynkarz Grzela, mrużył swoje krzywe oczka i skubał kozią bródkę... Kiedy żydzi i Tomek od izby weszli, nie ruszył się, bródki nie przestał szczypać, czekał, aż bliżej podejdą.
Żydzi zaczęli opowiadać mu z wielkim hałasem swoją przygodę z wilkami. A tak jeden przez drugiego krzyczeli, że aż z sąsiedniej świetlicy wyszła gruba jak fasa szynkarzowa, i, założywszy ręce pod fartuchem, słuchała ich z otwartemi ustami.
— Aj, aj!... To była taka muzyka, taka muzyka, że nietylko wilki, ale i ludzie mogliby jej słuchać i dać za nią wielkie pieniądze!... — krzyczał basetlista.
— Już nam ręce zaczęły mdleć, już te wilki zaczęły bardzo ziewać... — dodał skrzypek.
— Wtem wyskoknił z lasu ten pan chłopiec... — wołał basetlista.