Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzelać i nie żgać!... Chyba on zacznie pierwszy... Nie rozmawiać i nie ruszać się... Trzech niech ze mną idzie... Wieczór już — czas zaczynać!... Zbójniki niedługo wyjdą na rozbój, albo wracać będą niektórzy, mogą tamtych naszych zobaczyć i napaść na nich!... Królewny poszukamy potem, już w spokoju...
Odszedł z trzema towarzyszami wprost do pieczary, gdzie królewnę naówczas znalazł. Serce tłukło mu się w piersiach jak młot, ale nie dawał po sobie poznaki. Kamień u celi był odwalony, cela pusta. Wszedł do niej, wysunął rękę z pistoletem przez okno i strzelił raz i drugi... Potoczyło się echo jak grzmot, obijając o turnie i zręby, opadło na szumiący w dole potok, na ciemny, nieruchomy bór, na którym tu i tam płonęły jeszcze krwawe połyski zorzy wieczornej.
I niebawem zatrzeszczały za skalną ścianą liczne salwy i wyleciały stamtąd głuche ludzkie okrzyki. Potem z góry odpowiedziały głośniejsze strzały rusznicowe.
— To zbójnicy!... Biją się! — szepnął, przysłuchując się, Tomek. — Ja wrócę, a wy tutaj zostaniecie. Jeden będzie przysłuchiwał się, a drugi tymczasem skoczy i powie nam, co sły-