Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym razem ocaleli. Nikt nie myślał o ratunku, o oporze.
— Bóg zmiłuje się!... Na wszystko jego wola!... — mówili posępnie chłopi.
Jeden Tomek psy czujne sobie sprowadził, na łańcuchu trzymał i gotował się do walki. Zbójnicy jednak nie zjawiali się u niego, a nawet obchodzili zdaleka jego wieś.
— Przyjdziemy tam na sam koniec, zrobić ostateczny porządek!... — wygrażali się wioskowcom przez dziadów, węgrów wędrownych i innych włóczykijów.
— A zaco?
— A jest tu taki jeden, na którego mają ząb!
Sąsiedzi domyślali się, że to o Tomka zbójnikom chodzi, i jeszcze gorzej się na niego gniewali:
— I bogaty!... I mądrala!... I uczony!... I ze zbójnikami zadziera!... Rozumu chce nas starych uczyć, a sam kto jest, niewiadomo!...
Raz, kiedy znowu chłopów do wyprawy na zbójników namawiał, powiedział mu Chudy Kuba:
— Lepiejbyś sam od nas poszedł, toby i nas nieszczęście ominęło!...