Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szaro, ubogo, zwyczajnie. Chaty niskie, słomianemi strzechami nakryte, przed niemi gnojówki i kupy śmiecisk, koło nich płoty krzywe, gdzienegdzie jaki mizerny kwiatek w ogródku albo drzewko koślawe z kwaśnym, małym owocem.
— Trza to wszystko zmienić! — pomyślał sobie. — Ale jak?... Pieniądze mam, ale pieniądze łatwo ludzie rozdrapią, pić zaczną... Będzie więcej grzechu niż pomocy. Zresztą wiatr północny powiedział, żebym brał tyle tylko, co mi trzeba!... Ech, zacznę ja od siebie, a tam zobaczę, dowiem się, a może i zmądrzeję sczasem!...
Piórko sokole z kapelusika zdjął, kózce dukata wystukać kazał i zadworkami udał się niepostrzeżenie do miasteczka, gdzie przy niedzieli był targ. Wybrał sobie sukmanę, buty, czapkę, cały chłopski przyodziewek, jak się patrzy, porządny, ale zwyczajny. Na śniadanie już był w domu spowrotem.
— Jesteś?... A ja się zlękła, że znowu gdzie poszedłeś! — ucieszyła się matka, gdy wszedł przystojnie odziany i podał jej kupioną w miasteczku wiązkę obwarzanków.
— Powiedziałem, matulu, że zostanę!...
— Tak, to tak!... Gadasz do rzeczy, ale kto