Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dze mają najlepszy głos... Zaraz się przekonają, gdy złoto zobaczą!... — rozważał Tomek.
Schował się w zbożu, ciupagę głęboko w ziemię wbił, kozę do ciupagi przywiązał.
Cicho stała koza i jadła chciwie niedojrzałe zboże
— Zapłacę za szkodę!... — pocieszał się, zasypiając Tomek.
Gdy nazajutrz obudził się, koza leżała na ziemi rozdęta jak beczka, ledwie zipiąc!
— O rety!... Co za uroki!... — wrzasnął chłopak, chwytając się za głowę. Zaczął kozę ratować, trząsł nią, stawiał na nogi, ale już stygła.
Padł twarzą na ziemię i zapłakał. Ryczał, ryczał jak bóbr do samego południa. Deszczyk go ocucił i z pola spędził. Powlókł się zadworkami ku matczynej chacie, ale wejść nie śmiał. Schował się w kartoflanym dole i stamtąd przyglądał się, jak matka po obejściu się krzątała i jak coraz to, przysłoniwszy oczy dłonią, na drogę poglądała.
— Mnie wypatruje!... — jęknął Tomek i taka go żałość wzięła, że znowu płaczem wybuchnął.