Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi od niedomkniętych drzwi komory, zaszeptał błagalnie:
— Widzisz, kózko, zabiorą cię, zostaniesz tutaj, niebogo... Nie starczyło mi!... Głupi byłem, rozrzutny, ale cóż robić!... Już ja się poprawię, poratuj mnie ostatni raz, wysil się!

Kózko, kózko,
Stuknij nóżką!

Kózka uważnie go słuchała, przechyliwszy na bok rogaty łebek. Ale nie zaraz posłuchała. Musiał jej wszystko od początku powtórzyć. Wtedy dopiero beknęła cichuteńko i stuknęła raz, stuknęła drugi, stuknęła i trzeci. Zabrzęczały dukaciki i potoczyły się aż pode drzwi szynkarzowej komory. Rzucił się zbierać je Tomek. Gdyby nie zapamiętał się tak bardzo, toby zobaczył bez trudności w szparze długi nos i krzywe oko Grzeli. Znikły one wszakże natychmiast, skoro Tomek głowę podniósł. Ucieszony Tomek pieniądze do trzosa pod głowę schował i usnął głęboko.
Na świtaniu obudził go karczmarz.
— Hej, chłopcze, chciałeś dziś rano wyjść, żeby na odwieczerz do domu zajść!... Wstawaj, już rozedniało!