Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Haj!... Zabierzemy ją... Pocichutku zachodź z pod wiatru i ustrzel z flinty, a ja tu postoję, żeby na mnie patrzała.
Popełznął młodszy zbójnik do kózki, już na nią z flinty się zmierzył, gdy wtem merdnęła kózka ogonkiem, stuknęła kopytkiem i złoty dukat potoczył się do wody. Zdumiał się zbójnik, zaniechał strzelania, schylił się po pieniądz, na towarzysza woła. Zeszli się, oglądają złoto, a kózka w mig skoczy ze skały, a z pod wszystkich jej czterech kopytek pieniądze się w różne strony potoczą. Rzucili się zbójcy zbierać monety, na siebie wołają:
— Trzymaj ją!... Trzymaj! Złotem podkuta!...
Kózka tymczasem pomykała, złote ślady za sobą zostawiając. Leciały za nią zbójniki, porzucały flinty i ciupagi, pogubiły kapelusze, schylając się, ze sobą się bijąc, złoto zbierając.
A Tomek od nich w las. Wtem patrzy, wije mu się nad głową, niby biały motyl, białe płócienko. Poznał pisanie królewny i, choć mógł się przed pościgiem zdradzić, wyskoczył na haliznę, ręce wyciągnął i czeka, aż mu z błękitów ten drogi płatek na piersi spadnie. Schwycił go, ucałował, spojrzał na zbójników, co w dali