Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej zachciało się wkońcu klusek kartoflanych ze słoniną, więc zjawiły się i kluski.
Grzela długo-długo myślał, coby sobie kazał dać, wreszcie zmrużył oczy i powiedział:
— Jabym sobie kazał dać szklankę „siampana“, a do tego „ciarnej kawy z zielonym likierem“!
— „Siampana i ciarnej kawy z zielonym likierem“!... A żywo! — krzyknął na obrusik Tomek.
Długo czekali. Już Tomek zląkł się, już Grzela zaczął wydziwiać:
— Cóż to za nowe oszukaństwo!...
Wtem spłynęły z powietrza maluchne filiżaneczki z czarną kawą, ale ani „szklanki z szampanem“, ani likieru nie było.
Grzela odął wargi.
— To taki ruch!... Co to my jakie gęsi, żeby wodę zimną chlipać?!... Krzyknijcie znowu, a srożej!...
Krzyknął Tomek srożej:
— Siampana!... Likieru!
Ale nic, cichość stała wielka w powietrzu i ino czarna kawa dymiła do góry cienką mgiełką.
— Taki to on, ten twój wiatr!... A przy ta-