Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grzela dawno go już wypatrywał. Gdy nareszcie, pewnego wieczora, ujrzał przez okno ciemną postać chłopaka, wychodzącą z lasu, wyszedł zaraz na ganek i kiwnął nań wesoło:
— Bywajcie, bywajcie, panie Tomaszu!... Długo was nie było widać! Myślałem, że was wilcy zjedli!... Prosimy, prosimy!... Już moja stara jajecznicę smaży!...
— Co tam jajecznica!... — mruknął tajemniczo Tomek. — Niech się pani szynkarzowa nie trudzi, dzisiaj ja częstuję!...
— Oho!... Cóż to: restaurację z sobą pan Tomasz nosi, czy co?... — zapytał chytrze Grzela, a oczy mu błysnęły jak u lisa na kurę.
Tomek nie kazał się dwa razy prosić, wszedł, kapelusz i cuhę na kołku powiesił, worek zdjął, usiadł za stołem i na Grzelę z góry spojrzał.
— Teraz zobaczymy, kto lepszy?... Wołajcie waszą babę, ale niech się umyje, a i mnie w misce wody dajcie, bo do takiego jadła trzeba gębę opłukać!...
Podali mu wody, mydło i ręcznik. Sam Grzela mu usługiwał, na paluszkach koło niego chodził, a basował, a dogadywał:
— Ile to na panu brudu!... Ile to wielmożny pan poniósł trudu i niewygód?... Jaka za to po-