Strona:Wacław Sieroszewski - Ciupasem na Syberję.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pluskiew, grasowały też pchły i wszy. Te ostatnie sięgały również monstrualnych rozmiarów, a były może nieznośniejsze i niebezpieczniejsze, gdyż wżerały się głęboko w ciało, tworząc swędzące, trudno gojące się rany. Szczególniej z nastaniem zimna, kiedy włożyliśmy cieplejszą odzież i kożuchy, walka z niemi stawała się niemożliwa. Nic nie pomagały ani częste obmywania się, ani pranie bielizny, ani staranne czyszczenie i przeglądanie rzeczy. Pojawiły się niewiadomo skąd na świeżo wypranej, suszącej się na sznurach bieliźnie, kapały nam na głowy z sufitów, jak pluskwy. Nie były to zwykłe wszy odzieżowe, lecz jakaś specjalna odmiana „drzewna“, kryjąca się, a może i lęgnąca w szczelinach naszych prycz. Nieraz obserwowaliśmy białawe szeregi pasorzytów, pełznące w kierunku naszych ciał po ścianach, słupach i deskach izb etapowych. Wobec tych wstrętnych insektów, tarakany i karaluchy, których było również tu sporo, wydawały się zupełnie sympatycznemi domowemi stworzeniami. Zjadały nam, coprawda, w czasie nocy ogromne ilości chleba i cukru, lecz woleliśmy to, niż pożeranie naszej krwi i ciała. Cały nasz pobyt na etapach przesycony był robactwem, wypełzało nam na twarz w czasie rozmowy, znajdowaliśmy je w chlebie, w wodzie, w ubraniu, nawet w gorącej, tylko co przyniesionej z kuchni zupie już nieraz pływały ciała pasożytów, które zdołały