Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryczeć... Prąd przysiadł na łóżku i szczeknął... Wtem oczy szeroko otworzył i zupełnie przytomnie i radośnie zawołał:
— Mięso!? Skąd go wzięłaś Mergeń?
Głos jego zbudził innych, rozwiał uroki; zerwali się i jak zgraja drapieżników kołem popełzli do skulonej u ognia Mergeń. Zwróciła ku nim zakrwawioną twarz i wyszczerzyła zęby... W ręku trzymała małą ludzką rączynę. Cofnęli się przejęci zgrozą i upadli na porzucone posłania.
Wycieczki Mergeń nie pozostały jednak bez skutku. W kilka dni potem chorzy usłyszeli wołanie za drzwiami i powlekli się do progu.
— Nie podchodźcie!... Nie podchodźcie!... — krzyczał na nich Jakut, gdy drzwi otwarli i wyjść chcieli na zewnątrz. Nadstawił groźnie ku nim dzidę.
— Przywiozłem wam jadło. Powinno starczyć wam do wiosny. Gmina sama głoduje. Dla Prąda sieci przywiozłem. Powinniście sami w lecie starać się, zbierać zapasy...
— Sieci zawsze stare... — jęczał Prąd...
— Z łaski dajemy! Bierzcie, jakie są! A niech ta szelma Mergeń... nie włóczy się, bo ją zabijemy... Niema takiego prawa, żeby zarazę rozwłóczyć po ziemi...
— Nie puścimy ją... Ona chora, ranna... — krzyczała gromada rozradowanych nędzarzy.