Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogień nie błyskał w oknach i z kominów nie snuł się dym. Obok jurty stały pomniejsze budynki, chlewy dla krów i spiżarnie. Mergeń zawahała się. Psy rzuciły się na nią z ujadaniem, ale zawołała na nie po jakucku, umilkły i zaczęły nawet machać ogonami i łasić się, przyuczone przezeń do datków. Jakutka jak cień przemknęła się mimo domu wraz z psami i otwarła cichutko drzwi chlewu. Ciepło i ostry, taki miły dla każdego Jakuta, zapach obory, uderzył ją rozkosznie. Wsunęła się i drzwi za sobą cichutko przymknęła. Chwilę stała bez ruchu nasłuchując. Ktoś spał w chlewie. Do sapania i przeżuwania zwierząt mieszał się miarowy, krótki oddech człowieka. Mergeń pijana od żądzy, wyciągnęła ręce i posunęła się naprzód. Natrafiła natychmiast prawie, na grzbiet bydlęcia ciepły i ruchliwy. Przyklękła i drżącemi rękami zaczęła szukać wymienia. Było pełne mleka. Przypadła niezwłocznie pod brzuch zwierzęcia, objęła go ramionami i poczęła ssać namiętnie, żarłocznie... Błoga rozkosz wstrząsała jej ciałem. Czuła jak własne jej piersi, tak długo puste prawie, jałowe napełniały się ciepłem pokarmu...
— Kto tu?... Kto tu był? — krzyknął z tyłu za nią wylękły głos kobiecy, gdy już z powrotem skradała się ku drzwiom.
Dobrze się stało, że wyszła, gdyż z komina jurty już buchał dym i iskry, już szemrały tam