Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   69   —

stolicach i na dworach, nie widziałeś też wszystkiego...
Spór stawał się trochę przykry i Beniowski już wstał, żeby się pożegnać, gdy wszedł sekretarz Nowosiłow i ogłosił wielką nowinę, że przyjechał kupiec Kobylin z Wierchniego z wieloma ludźmi, z rabami i psiarzami i z karawaną futer drogich, i że uda się go pewnie namówić na grę, gdyż jest to wesoły hulaka i rozrzutnik.
— Cóż ty na to, Beniowski, hę? Kwaśny jesteś czegoś, hę?
— Jest kwaśny, bo myśli, że wszystkie rozumy połknął, a tymczasem okazuje się, że nie! — rzucił komendant.
— Pokłóciliście się, to ciekawe!... A o co?...
— Wcaleśmy się nie pokłócili, lecz nie widzę, poco mam przepisywać i poprawiać doskonały raport Nikandra Gawryłowicza...
— Mówiłem już, że dla niektórych liter i znaków pisarskich...
— Przyjacielu, Nikandrze, jesteś pierwsza na półwyspie głowa, wiemy o tem wszyscy, ale pozwól, niech już Beniowski z twej mądrości dowolnie skorzysta... Niech go tam gęś kopnie, niech korzysta... dla wspólnego naszego powodzenia... — śmiał się sekretarz.
— Właśnie o to chodzi!...
Beniowski wstał.
— Muszę już iść!...
— Więc grać nie pójdziesz?...