Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   43   —

i gorąco, więc pośpieszyli zejść, tem bardziej, że zbliżał się wieczór.
Dopiero w samem obozowisku, przy rozstaniu się, ocknął się z głębokiej zadumy setnik i rzekł, ściskając rękę Beniowskiego:
— Sprawiedliwie rzekłeś, przyjacielu, w Kamczatce osadzimy Sergjusza Mikołajewicza, a co do Kalifornji to milcz na Boga, gdyż lękam się, by nas nie ubiegli.
Beniowski uśmiechnął się i kiwnął mu głową.
Nad ranem trawiony bezsennością Beniowski usłyszał skrzyp sani i wyszedł przed jurtę. W siwym zmroku przedświtu przemykały się ostrożnie ku dalszym budowlom dwie ludzkie figury, wiodąc sforę oszronionych psów.
— Czy to ty, Kuzniecow?...
— Tak, to ja!...
— Jakże tam?...
Kuzniecow przystąpił blisko i rzekł cicho:
— Stało się, jakeś kazał. Znaleźliśmy go wpół drogi w kamczadalskiem Siedliszczu, leżał chory... Przyznał się do wszystkiego. Więcej — opowiedział docna, co się w Niżnim dzieje. Grzech, srom... Rozpuścili się nasi sprzysiężeni pod przychylnemi rządami Norina, jak dziadowskie bicze... Będziem mieli z nimi niemało zachodu... Trzeba ich stamtąd nagwałt zabrać...
— Skądże tak?...
— A wszystko przez baby!... Wiadomo...
— No a... ten?... Co z tym?