Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   249   —

— Teraz... nie mam już... poco zostawać!... — odszepnął cicho.
Wśród wygnańców znowu dało się zauważyć poruszenie. Boskarew, Ziablikow młodszy oraz ich przyjaciele wystąpili cokolwiek naprzód.
— Niechby poszedł z nami, naczelniku!... przebaczenia, przebaczenia... dla wszystkich!... Wszyscy za chwilę staniemy w obliczu śmierci!... Łaski, zgody i przebaczenia!... — wołali.
Beniowski pomyślał i skinął ręką.
— Dobrze, niech idzie! Ale głową swoją odpowiadacie mi za jego zachowanie się!...
— Odpowiadamy!...
— Panow, do twego zaliczam go oddziału!
Obstąpili Stiepanowa radośnie jego przyjaciele, a Panow zbliżył się do Beniowskiego i chciał dziękować, gdy do komnaty wpadł zmieszany wartownik.
— Idą!... Wszczął się ruch, rozległa się komenda. Chruszczow, Winblath, Panow wyprowadzili kolejno swoje oddziały, wzmacniali posterunki, rozstawione u palisady i przy bramie. Beniowski przepuszczał idących mimo siebie, przyglądał im się bystro, a z kroczącym za innymi z muszkietem w ręku Stiepanowym zamienił krótkie, zimne spojrzenie.
Okazało się wszakże, że trwoga była daremna, że to wracał Łoginow z sześciu towarzyszami, wysłany do miasta na zwiady oraz dla schwytania, jeśli się da, sekretarza. Lecz ten