Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   203   —

Zaciągnął kobietę na środek pokoju, gdzie z żelaznego, wśrubowanego w pułap kółka zwisał podwiązany wysoko, mocny sznur, żółtym opleciony jedwabiem; pętlicę sznura założył na zapięścia niewolnicy i pociągnął gwałtownie ręce jej ku górze, poczem zerwał z niej bieliznę. Stała wyprostowana, jak śliczny marmurowy słup, jeno piersi wypukłe i białe wznosiły się i opadały gwałtownym, bolesnym ruchem.
Nowosiłow szukał tymczasem w kącie, nie przestając piszczeć słodziuchno:
— Zaśpiewasz ty zaraz, zaśpiewasz, Matko Boska heretycka!... Wszystko mi opowiesz, najdrobniejszy kroczek przypomnisz sobie... Już ja ci dopomogę, duszo moja, postaram się, popracuję, nie pożałuję sił i zachodu!
Stanął przed nią z grubym bykowcem w ręku, ogarnął lubieżnym wzrokiem wdzięki, któremi się tylekroć razy cieszył, i spytał groźnie:
— Z kim gadałaś przez okno?...
— Z nikim, panie... Nie byłam tam wcale!... To wiatr szeleści!...
— Zaszeleści ci tu zaraz, zaszeleści!!... Patrz mi w oczy!...
Uniosła z trudem udręczone, obciążone łzami powieki.
— Dawnoś widziała tego... tego Kuzniecowa?... To nie on był?... Co?... Mów prawdę... Jak powiesz, to ci nic nie zrobię, a tylko z niego skórę zdejmę i wypchać każę... Już ja na niego sposób znajdę, choć on wolny, choć kupiec...