Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   202   —

— W kuchni byłam... — odrzekła, nie patrząc na niego.
— A którędyś przyszła?...
— Przez świetlicę...
— To w jadalni nie byłaś?...
— Nie byłam.
— Chodźno, gołąbko, chodź!... Coś ci pokażę!...
Chwycił ją za rękę i choć była bosa i w gieźle jeno, powlókł ją do jadalni.
— A to co?...
— Okno!... Darujcie, Sergjuszu Mikołajewiczu, zapomniałam zamknąć!
— Aha!... A czego tak drżysz, gołąbko moja... czego tak drżysz?...
— Boję się ciebie, panie najmiłościwszy, daruj mi, niewolnicy niedbałej... Daruj!
Próbowała upaść mu do nóg, ale nie dopuścił do tego i, podchwyciwszy ją w górę, powlókł napowrót do świetlicy. Wiedziała co ją czeka, i rwała mu się z rąk, całując je ze szlochem i szepcząc:
— Daruj, panie mój najsłodszy, miłościwy mój panie!...
— Kto tu był?... — syczał Nowosiłow!... — powiedz, gadzino?... Z kim gadałaś przez okno?...
— Nikt nie był!... Wydało się wam, panie, jak zawsze... któżby ośmielił się gadać ze mną, niewolnicą twoją...
— Łżyj, łżyj!... Zaśpiewasz ty zaraz inaczej, słowiczku mój!...