Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   201   —

Okno istotnie było otwarte i nawet wydało mu się, że coś w ciemnościach mignęło, uchodząc przeciwnemi drzwiami. Ale bardziej go uderzył tupot nóg nazewnątrz, wyraźny tupot uciekającego człowieka.
Przypadł więc do okna, lecz kraty przeszkodziły mu wytknąć głowę, musiał ograniczyć się widokiem pustego podwórza, poza którem ciepły wiosenny wiatr szamotał kępą czarnych, nagich jeszcze drzew i krzewów. Zato nadstawiał jak ryś wielkich, ostro zakończonych uszu. Ale kroki już ucichły i z poszumem wiatru leciała jeno z miasteczka pijana piosenka:

Poszła baba raz do popa,
Poprosiła go o chłopa,
On jej mówi:
Co ci złego,
Jeśli weźmiesz mnie samego!?...
Oj luli luli!...

Dalej nie słuchał. Sunął jak cień ku drzwiom, wiodącym na korytarz a stamtąd do kuchni. Wszędzie było ciemno; obmacał pośpiesznie drzwi wchodowe i przekonawszy się, że żelazne zawory są na miejscu, wrócił do świetlicy, gdzie przez niedomknięte drzwi wpadała smuga czerwonego blasku z łożnicy, jedynego światła w całym domu. Na palcach podkradł się i stanął niepostrzeżenie na progu; w głębi Agafja zwłóczyła z siebie odzienie.
— Gdzieżeś to była? — spytał słodziuchno.