Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   182   —

— Tak więc dalece!... Myślisz o zdobyciu miasta? zapytał pobladły Baturin. — Wstępnym bojem?... Co? Cóż więc znaczyły wówczas twoje zapewnienia pokojowe i odrzucenie moich projektów!?
— Gdyby szło wszystko tak, jak przypuszczaliśmy wtedy... Ale kto przewidział zdrad tyle? A co jeszcze będzie, niewiadomo!...
— Zapewne, niewiadomo!... Któż również ręczy, że ci twoi przyjaciele wśród rządu uwiadomią cię w porę o zamachu?... Kto oni są?... Czy można im tak bezwzględnie zaufać?...
— Kto są, to moja rzecz!... — odparł chłodno Beniowski. — Wymienić nazwisk nie mogę. Przekonałem się, że najcichszym głosem wypowiedziana tajemnica dziwnym jakimś sposobem przesiąka tutaj przez ściany. Dla waszego więc bezpieczeństwa, dla powodzenia sprawy, żądam raz jeszcze bezwarunkowego posłuszeństwa i zaufania... zaufania i raz jeszcze zaufania!...
— Czujesz chyba, że go posiadasz w zupełności!... — gorąco podchwycił Chruszczow. — Chodźcie, przyjaciele, niech Beniowski idzie do Niłowa, bo już wieczór i tylko patrzeć jak po niego przyślą... Niech rzadziej nas widzą razem z sobą ci wysłańcy!...
Cały wieczór spędził Beniowski u naczelnika, opowiadając mu to o swoich planach, tyczących się rolniczej kolonji, to wysłuchując uwag i projektów, co do wykończenia budujących się dla niego domów, oraz rolniczych narzędzi i sprzę-