Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXXV.

— Śpiesz, śpiesz się, Jędrzeju!... Popędzaj! — naglił woźnicę Beniowski.
Jędrzej, który dowiedział się coś niecoś od Sybajewskiego psiarczyka, sam w wielkim niepokoju gnał psy, co miały tchu. Sybajew został daleko w tyle. Pędem minęli miasto, fortecę, skąd, wydało się Beniowskiemu, że wołają nań stojący przed bramą żołnierze. Przechodnie, poznając naczelnikowskiego faworyta, ustępowali pośpiesznie z drogi i kłaniali się pokornie. Lecz wydało się Beniowskiemu, że w ich twarzach czyta jakąś niezwykłą, złośliwą ciekawość i wciąż przypilał Jędrzeja. Minęli szkołę, dokąd psy gwałtem chciały skręcić, i za chwilę znaleźli się przed obejściem Chruszczowa. Pobladł i porwał się Beniowski z sani, nim te stanęły, gdy spostrzegł kupę żołnierzy i kozaków, dobijających się do drzwi domostwa.
— Co się tu stało?... Co wy tu robicie!?...
— Nie puszczają!... Każcie im otworzyć, panie!