Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   7   —

co go wiąże ze mną, sam nie wiem!... Zresztą wszystko jedno: teraz wszystko to pęknie i znajdą się oni wszyscy wcześniej czy później tutaj!... Ha, wtedy, stąd spróbujemy...
Usiadł i dotknął ręką oślizgłych zrębów ściany więziennej. Przez malutkie okienko wpadał popielaty świt.
— Dnieje! — pomyślał. — Muszę się wyspać, bo niewiadomo co jutro przyniesie! Wezwą mię pewnie na dopros!...
Przytulił głowę do worka i zamknął oczy. Śniło mu się, że jedzie w Krakowie ulicą Florjańską na czele swych pułków zwycięskich, że pędzi przed sobą stada bydła i wiedzie wozy z żywnością dla oblężonych, że tysiące ludzi wita go radosnemi okrzykami, że z balkonów, z okien i z dachów wieją chorągwie barwne i kobierce, a woddali u wylotu, na skrawku błękitnego nieba czernieje strzelista korona wieży Marjackiej...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— „Miłuję cię ponad wszystko, Maurycy... nie odchodź, nie odchodź!...“ — szepczą usta świeże i purpurowe, jak wiśnie, oczy modre patrzą błagalnie z pod ciemnych rzęs. — „Uniwersał przyszedł... przysięgałem Generalności i Ojczyźnie...“ — „Jeszcze miesiąc, tydzień, dni kilka... Wszak dla mnie ty jeden jesteś na całym świecie, a tam oni mają cały świat... Oni nawet nie poczują twej nieobecności, gdy z twem odej-