Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   138   —

Ci zaś, co mieli koło siebie niewiasty, mimowoli przytulali się do nich i wcale nie byli odpychani. Że zaś Beniowski tak zarządził, aby tym razem białogłowy nie mężów miały za towarzyszy, a innych kawalerów, była więc powszechna stąd wesołość.
Sam Beniowski, wspaniale odziany w krytą drogim niebieskim atłasem szubę kunią i śliczną czapkę bobrową z niebieską czaplą kitą, wpół leżał w długich wąskich saniach obok Nastazji i stało się, rzecz prosta, że ręce ich złączyły się pod futrzanym fartuchem sani. Beniowski zamknął oczy.
— Ostatni raz, ostatni raz! — mówił sobie i pozwolił rozkochanym palcom dziewczyny błądzić po swoich dłoniach i nawet odpowiadał na jej uściski.
Z pewnym niepokojem jednak spoglądał na zawrotach drogi ku sankom, gdzie z Baturinym jechał Stiepanow, zauważył jego bladość i złowrogo płonące oczy.
— Nastazjo Iwanówno, przez wzgląd na tego tam szaleńca musimy zachować pozory!... — szeptał, uchylając ramię od kłoniącej ku niemu głowę dziewczyny.
— A niech tam! Co mię wszyscy oni obchodzą!...
— W przystępie obłędu on może Bóg wie na co się ważyć!...
— On, niewolnik! Niech się ośmieli!... Ojciec zgnoi go w kazamatach!...