Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   5   —

z wyrwanemi nozdrzami. — Właź, Beniowski, właź na okno!
Stanął blisko muru, oparł się oń ramieniem i podstawił swe kolano i szerokie plecy Beniowskiemu, jak schody. Beniowski wdrapał się zręcznie i zawisł na kracie u maluchnego, zaciągniętego rybim pęcherzem okienka. Tumult nazewnątrz przycichał, ustały kołatania. Do grubych męskich głosów dołączył się płacz niewieści, poczem wszystko ucichło i odeszło z głuchym łoskotem licznych chrzęszczących na śniegu kroków.
— He, to jakaś podwika!... Dużo ich masz rozsianych po świecie, Beniowski, co? Och, rozkosznik jesteś, czuć to odrazu!... Baby za takim latają jak suki!... — roześmiał się kozak i ruszył ramionami.
Beniowski ześliznął się na ziemię blady i zmieszany. Twarz mu sposępniała, jak chmura; nikt go już nie śmiał zaczepiać; nawet Kazarinow nie odważał się nawiązać przerwanej rozmowy.
Zapadła noc, posnęli więźniowie. Beniowski również wyciągnął się na twardej pryczy, podłożywszy pod głowę litościwie użyczony mu przez Kazarinowa worek; spać wszakże nie mógł. Przed oczyma przesuwały mu się w ciemnościach obrazy tego, co się stać w tym czasie mogło poza murami więzienia. Co znaczył ten krzyk i kołatanie?... Czyżby ta nieszczęsna, śliczna dziewczyna odważyła się aż tutaj pójść za