Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   121   —

nieraz o tem, lecz położenie doprawdy bez wyjścia... Gorzej — wszelka słabość, wszelka ustępliwość z naszej strony nikogo nie osłoni, nie uratuje, a wszystkich zgubi... Bo gdybyśmy nawet nie uciekli, to czyż najbłahszy wypadek, pijacka zwada, kłótnia małżeńska nie mogą wykryć wszystkiego, a wtedy czy da się ukryć przed śledczym życzliwość naczelnika dla ciebie, narzeczeństwo jego córki z tobą, jej wreszcie dla ciebie uczucie... A to wszystko czyż nie będzie dostatecznym powodem dla zguby jego i jego rodziny w oczach rządu i dworu... Już stało się... zabrnęliśmy tak daleko, że powrót niemożliwy... Sameś chciał tego...
— To prawda, sam chciałem, ale nie wiedziałem... że...
— Nikt z nas nie wiedział. Teraz wiemy. Więcej ci powiem, nie tajno dla nikogo z nas, że miłujesz naczelnikównę... To widać ze spojrzeń, ze zmiany twej rozjaśnionej twarzy, łagodniejącego głosu, gdy z nią się spotykasz, lub mówisz... I musi uczucie być silne, skoro nawet ty, Beniowski, ukryć go nie możesz... Nie dziw się więc, że z niepokojem śledzimy za tobą... Silni ludzie silne miewają namiętności... Co stanie się z nami wszystkimi, jeżeli...
Beniowski zatrzymał się i zmarszczył brwi.
— Tego możesz się nie obawiać!
— Ja się też nie obawiam, ale... ja jeden, który cię znam lepiej... Co zaś do innych... Wierzaj mi, że na tem właśnie podłożu lęgnie się...