Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   120   —

Beniowski chodził chmurny, założywszy lewą rękę za pas, a prawą za siebie.
— Wolałbym, żeby mię nienawidzili! — wybuchnął wreszcie. — Nie uwierzysz, Chruszczow, jak mi ciężko, jak strasznie mi ciężko chwilami! Bo ja się nie łudzę, że cała odpowiedzialność za naszą ucieczkę spadnie na naczelnika... Obwinią go nieprzyjaciele, a przyjaciele odstąpią natychmiast, skoro popadnie w niełaskę u dworu. Rzecz wiadoma!... Oskarżą go o ułatwienie nam ucieczki. Wszystkie pozory przeciwko niemu... Wtrącą starego do więzienia, skonfiskują majątek, może nawet ześlą do min... Wszystko możliwe w tym kraju przeklętym... Co się wtedy stanie z jego rodziną? A najgorzej mi żal tej dziewczyny czystej, prawej, szlachetnej, która bezwiednie tak nam do swej zguby pomaga!... Jakżebym chciał, żeby była szczęśliwa!... Gdyby ten Stiepanow był lepszy, możeby zakochała się w nim... Ale ona przejrzała jego niski, brzydki charakter i ty masz rację, że z tego nic nie będzie!... Co więc robić, co robić?... Nie chcę, nie mogę pogodzić się z myślą, że za dobre, bądź co bądź, ich uczucia dla mnie, za pomoc i życzliwość, czekają ich cierpienia, nędza, gorzej — bo nawet katusze!... Czy nie porwać ich wszystkich na okręt?... Co? Radź, przyjacielu, bo w tym wypadku, doprawdy, ból rozsądek mi mąci!...
Chruszczow, wsparty łokciem na stole, śledził z pod oka za ruchami Beniowskiego.
— Cóż ci mogę poradzić!? Myślałem sam