Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   96   —

i na progu pojawiła się blada jak śmierć Nastazja.
— Czego chcesz, dziewucho bezwstydna!... Jak ci kto srom połechtał, toś dla niego gotowa ojca matkę zgubić!?... Wieczne gzy!... Kto ci tu pozwolił wejść?... Wynoś się zaraz, a to i tobie każę skórę kozakom wyłoić dla przykładu... Patrzcie ich, wywłoków, przybłędów, już im łoza śmierdzi!... Wczoraj im kij był chlebem powszednim, a dziś już ich honor obraża!... Hrabia, magnat cudzoziemski... Otóż wezmę i każę ci wlepić pięćdziesiąt odlewanych, a zaraz rozumu nabierzesz!...
Pani Niłowowa robiła Beniowskiemu znaki, ale ten nie spostrzegł ich, czy nie rozumiał, gdyż stał wciąż pod ścianą nieporuszony, blady, z oczami świecącemi i ostremi jak gwoździe. Aż podeszła ku niemu Nastazja, wzięła łagodnie za rękę i uprowadziła z komnaty. Znaleźli się w korytarzu.
— Co za nieszczęście! Taka już moja dola... A dziś właśnie matka chciała wam powiedzieć, że ojciec zgodził się podarować wam dom z całem urządzeniem, z naczyniami i meblami, który ma być przewiezion do tej waszej kolonji na Łopatkę, której naczelnikiem macie zostać... Chce ojciec, żeby nic nie stało już na przeszkodzie naszemu rychłemu połączeniu się. On dobry, on doprawdy dobry, a tylko prędki... Dlatego najlepiej zejść mu na czas jakiś z oczu.