Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   93   —

dła i, schwyciwszy za rękę, zaszeptała gorączkowo:
— Byłeś wczoraj... Słuchaj, gdybyś... kiedy... to zastukaj w moje okno... Wiesz gdzie ono jest?... Trzy razy... a otworzę ci zaraz... Co za szkoda?... Gdybym przypuszczała... Dlaczegoś nie powiedział mi przy rozstaniu?...
Beniowski stał odurzony i zmieszany, i zlekka odpychał cisnącą mu się do piersi dziewczynę. Wtem drzwi od świetlicy otworzyły się i stanął na progu naczelnik.
— Cóż wy tutaj pociemku... szepczecie po... kątach? Zawcześnie!... Zawcześnie!... Chodź, Beniowski, chodź... Czekam już dawno!...
— Śpieszyłem się, Iwanie Piotrowiczu!... Bóg świadkiem... Ale, jak widzisz, nieprzezwyciężona mi się trafiła przeszkoda!... — roześmiał się Beniowski.
— Umiesz je brać... przeszkody, przyznaję!... — odparł wesoło Niłow, spoglądając na uciekającą w głąb domu córkę. — Ale tym razem nie o to chodzi!...
Podszedł do stolika, nalał sobie lampkę wódki, wypił, poczęstował Beniowskiego, potem przegryzł wędzoną rybą i usiadł ciężko na stołku.
— Pocóżeś tu wczoraj przychodził, ha? Możeś się nie nagadał z Nastazją, co?... Przyznaj się, hę!?
Twarz Beniowskiego pobladła nagle i sposępniała.