Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   85   —

opiekując się wami, spłacam jeno dług wdzięczności, przekazany mi ojcowskim testamentem!
— Lepiej jeszcze byłoby uczynić tak, abym u wszystkich bywał, żebym wszystkich poznał, wtedy nikt nie doniesie, aby i siebie nie zdradzić!
— Nic łatwiejszego!... Zaraz poproszę na obiad kilku sąsiadów i odrazu zagramy!...
Chuda, czarniawa, kłująca wzrokiem, jak osa żądłem, żona setnika przyjęła ich bardzo opryskliwie, ale dowiedziawszy się, że Beniowski będzie grał do spółki z jej mężem, rozjaśniła oblicze.
— Bo to 1.500 rubli wczoraj stracił!... A dochody nasze marne... Jasaku teraz my, kozacy, nie zbieramy, oddali to tym przeklętym poborcom! Tyle więc tylko mamy, co kto z łaski przyniesie!... — biadała.
Pod koniec obiadu przyszło istotnie kilku obywateli, kupców i urzędników. Boczyli się z początku na Beniowskiego, ale wódka, gra i wiadomość o lekcjach u naczelnika okręgu rozjaśniły im oblicza. Beniowski sypał żartami i anegdotami, jak z rękawa, i pod koniec wieczora oczarował wszystkich zupełnie.
— Głowa!... — mówili. — Wo-je-wódz-ki łeb!... Słowem jednem — mózgacz!
Gdy wieczorem Beniowski odchodził, zawołała go do kuchni pani Czernych i, wdzięczna za dzisiejszą wygranę męża, wręczyła mu worek pełny wędlin, ryżu, masła.