Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   58   —

się obok stołu na nogach, aż skrzypiała pod nim podłoga, i nucił:

Zachciało się dziewczynie, zachciało...
Wszystkiego jej było za mało...

Gdy Beniowski nie wziął podstawionego sobie bez ochrony laufra, a zamiast tego zrobił szach królowej, sekretarz cmoknął z zadowolenia i zawołał:
— Serce moje, komendanciku! Szelma ten Beniaszka!... nie w ciemię bity! Co?... Ogra on nas z kretesem, obaczysz!

Ten za gruby, ten za chudy,
Ten piegowaty, a ten rudy!...

Gdy po trzech przegranych partjach czerwony jak burak setnik podniósł się od stołu i odtrącił gniewnie szachownicę, Beniowski wstał również, nie śpiesząc się. Sekretarz z pewnym szacunkiem i zaciekawieniem przyglądał się, jak obojętnie kładł wygnaniec do kieszeni wyliczone mu przezeń pieniądze.
— Suma nie mała: półtorasta rubli w godzin parę! Ale... nie bój się, niczego się nie bój!... Towarzyszy przyprowadź jutro, bo teraz muszę lecieć do naczelnika opowiedzieć mu o tej hecy!... Czysta umora!... Ha, ha! — śmiał się wciąż, trzęsąc ogromnym brzuchem, jak worem sieczki.
Gdy Beniowski wyszedł na ganeczek, na niebie znowu paliła się zorza. W pierwszej chwili nie mógł rozeznać, dokąd ma iść; poza nim gorzały w purpurowej jasności też same góry,