Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   154   —

do boku męża twego, powiedziano jest!... rzucała z przekonaniem stara.
Ale Nastazja wciąż potrząsała przecząco głową, nie podnosząc twarzy z jej kolan.
— Że on ma tę... Aglaję, na to nie zważaj! Wypędzi on ją, jeno oczkiem mrugniesz, wygoni ją na cztery wiatry... Wierzaj mi!... Kto ci krasą dorówna, gołąbko moja, sinoskrzydla turkawko! Kto się zmierzyć z tobą może!?...
— Niech ją trzyma sobie! Nie chcę, nie chcę go!... Obrzydła ropucha, umrę, gdy mnie pocałuje!... Myślałam, nianiu, że choć ty mię pożałujesz, poratujesz, poradzisz, a widzę, żeś i ty z nimi za jedno, gotowaś mię zaprzedać!...
— Co ty, co ty mówisz, dziecko moje!? — szeptała w przerażeniu Mironowna, podnosząc w górę dłonie.
— Nic z tego, nic!... Choćby świat cały!... — krzyknęła dziewczyna, zrywając się na nogi.
Niańka również wstała i robiła Nastazji znaki ręką i oczyma.
— Nie, choćby świat cały się sprzysiągł!... — powtarzała ta ze wzburzeniem.
— Cóż to takiego? — rozległ się z tyłu głos matki, która od dłuższego już czasu stała na progu.
Dziewczyna obróciła się i skamieniała, lecz nie trwało to długo, wkrótce potrząsnęła głową i powtórzyła z ojcowską zaciętością:
— Nie chcę!... I nic mnie nie zmusi, nic!
— Niema o czem gadać! Jeszcze nic nie wia-