Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed chatę popatrzeć na morze, na niebo, pogadać o swoich sprawach dziewczęcych.
Księżyc już wszedł i morze łuszczyło drobno, przypływ uderzał o piaski nadbrzeżne, wzdychał i szemrał.
— Kto was żywi? Skąd dostajecie wszystko? — pytała królewna.
— Sami się żywimy. Sieci oglądam ja rano i wieczór, dziaduś chodzą po drzewo, babka w domu porządkuje...
— Tak. Nikt więcej? Nikt wam nie pomaga? Nie przychodzi tutaj?
— Nie. A co ma być? Kto ma przychodzić?
— I tak całe życie?
— Pewnie, że całe życie, bo tu nikogo po blizkości niema... Chyba stary sąsiad przypłynie z tamtego brzegu, ale rzadko, bo nieczasowy...
— I nie nudzi ci się?
— Nie. Też niema czasu!
— Nie tęsknisz?
— Poco będę tęsknić! Czasem to chciałabym, ot, tam pojechać... Ale to daleko, tam tylko na dużej łodzi i z żaglem dostać się można... A z żaglem nie umiem, ino dziaduś!...
— A co tam jest?
— A powiadają, że tam jest ziemia, gdzie wieczny dzień!
Spojrzała królewna we wskazaną, stronę i dostrzegła nizko na mlecznym nieboskłonie coś, jakby przyziemną chmurniawę.
— Zresztą teraz to i tego nieciekawam! — rozśmiała się dziewczyna. — Odkąd wyście przyjechali, zrobiło się wesoło. Dobrze, że zostajecie Tutaj też można się weselić, skakać, dokazować!... Pokażę wam wszystko, zobaczycie, ile tu kwiatów, ile jagód... jakie tu ptaki i zwierzęta żyją w lesie! Będziemy je łapać, dobrze!?
Ujęła królewnę za rękę i, bawiąc się jej delikatnemi palcami, ciągnęła w zamyśleniu:
— Jakie to masz ręce miękkie, białe jak lilije... I brat twój ma takie same ręce, nie do roboty, a do całowania!