Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dorożka odwiozła bankiera na dworzec kolejowy.
Lokomotywa gwiznęła przeraźliwie i pociąg ruszył, uwożąc Światowidzkiego z miasta, które, niepomne na działalność społeczną i filantropijną, miało za parę dni słowami pogardy i szyderstwa obrzucić wspomnienie o nim.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

Od opisanych powyżej wypadków upłynęło dwa lata. Do mieszkania państwa Łamkowskich, zajmujących dostatnie mieszkanko w Alejach Jerozolimskich, późnym wieczorem ktoś gwałtownie zadzwonił. Młody gospodarz domu, zajęty pracą przy biurku, wyszedł do przedpokoju otworzyć drzwi. Na tle oświetlonych schodów zarysowała się sylwetka niemłodego mężczyzny w podróżnem ubraniu, z małem zawiniątkiem w ręku.
— Czy tu mieszka pan Łamkowski?
— Tak jest, właściwie jestem. Czego pan sobie życzy?
— Czego sobie życzę? — powtórzył przeciągłym głosem nieznajomy. — Jakto? więc, panie Łamkowski, pan mnie nie poznaje? Panie Stanisławie, czy się tak bardzo zmieniłem? To ja, Światowidzki!
Łamkowski nie mógł się powstrzymać od okrzyku zdziwienia.