Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Światowidzki zachwiał się, oddech zamarł mu w piersiach, głosu wydobyć nie mógł, oczy krwią nabiegły. Wyprężył się, chciał o coś zapytać Wieszkowskiego, lecz głos zamarł mu w krtani. Padł na fotel, z ustami zaciśniętemi, z głową zwieszoną. Nie mógł myśli zebrać, a tuż nad uszami zerwał się jakiś wicher, huragan wściekły, żałośnie wymawiający jeden wyraz: bankructwo! bankructwo!..
Drżącą, osłabioną ręką Hilary sięgnął po karafkę z wodą, stojącą tuż koło fotela na małym stoliczku. Oburącz ją do ust przycisnął i pił chciwie, długo. Władze umysłowe i przytomność zwolna wróciły, a z niemi zerwała się burza myśli.
Co począć? Co robić? Niema ratunku! Przepadło wszystko! Na marne poszło! Tyle lat pracy, wysiłku, zabiegów i nic... nic zgoła... Nędzarzem jest, skompromitowanym!
Wtem jakiś błysk nadziei przemknął mu przez głowę. Hilary pobiegł do telefonu i zadzwonił.
— Kto przy telefonie? czy pan Wieszkowski?
— Nie, stacya.
— Z kim byłem przed chwilą połączony?
— Zaraz. Nie, nie mogę panu powiedzieć; łączyli pana na innym stole.