Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja ziona!... Umajła, panie pieziesie, dawno umajła.
— To dziwne. Ktoś mi przed kilku dniami mówił, że widział państwa oboje...
— Cio? To niemożliwe! A może... tak, pan piezieś pojmuje... bajdzio dawno umajła, gospodajstwo, więc tego... tsieba! O... to zacna osioba... piowadzi gospodajstwo. Ciałe gospodajstwo — jąkał zmieszany Wieszkowski.
Światowidzki spostrzegł, iż dotknął przykrej materyi, więc pragnąc zatuszować mimowolną alluzyę, uczynioną do stosunku Wieszkowskiego ze swoją byłą kucharką, zagadał pośpiesznie:
— Panie Hipolicie, z prawdziwą przyjemnością patrzę na pana, bo uprzytomnia mi pan dawne dobre czasy. Pracowało się wówczas od świtu do nocy, bez wytchnienia, lecz co to były za świetne rezultaty, jakie obroty!
— Oj, to pjawda — szepnął z westchnieniem inżynier, smoktając przeciągle ustami.
— Dziś inaczej. Postarzeliśmy się obaj, a i świat dzisiejszy jakby inny... Takich pracowników, jak pan, już niema dzisiaj, niema!
— Pan piezieś łaskaw...
— Słowo honorru! Prawda! Co pan porabia wogóle? zajmuje się pan czem?