Strona:Wacław Gąsiorowski - Mędrala.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsi zażywali chwilowego wywczasu przed żniwami. Siaki taki się oszczędzał, biedę klepał, byle najprędzej zbiorów się doczekać. Aż tu Kusy Jurek, wróciwszy z jarmarku, na który z dziedzicem o trzy mile jeździł, przybiegł z wieścią, że tylko patrzeć a do Słomkowa przyjdzie jakaś ci ochrona lasu. Poruszyli się właściciele działek leśnych, przemyśliwając, coby to mogło być. Za Jurkiem potwierdził wieść węgier, później pachciarz i organista. Wiadomości było wiele, a każda inna. Jedni mówili, że ochrona miała wszystkie działki leśne chłopom odebrać i dziedzicom oddać, inni, że przeciwnie, wszystkie lasy dworskie pójdą na chłopów, a byli i tacy, co obstawali, że lasy pójdą na skarb. Popłoch straszny powstał w Słomkowie. Gospodarze radzili i nic uradzić nie mogli: Prawdą było, że ochrona leśna miała być, ale co znaczyła owa ochrona, o tem nikt dokładnie nie wiedział.
Stęporek, który także miał swoją działkę leśną, zadumał się na pierwszą wieść o ochronie i, nic nikomu nie mówiąc, do miasteczka poszedł. Po dwudniowej nieobecności powrócił rozradowany i, zwoławszy sąsiadów, taką im rzecz przedstawił:
— Wy wiecie jedno, ja wim drugie! Byle kapcan, na ten przykład, coś niecoś posłyszy, z jęzorem poleci i od rzeczy naopowiada. Że jelmożna ochrona będzie i u nas, że ją tylko patrzeć, toć prawda, bo powiadali właśnie, jako choć parę patyczków w ogrodzie mający, drzewinę wyprzedają na