Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy stole cisza zaległa. Gracze skupili się i zaparli oddechy. Karta pierwsza poślizgnęła się niepewnie.
— Dama! — szepnął major.
— Zdradliwe stworzenie! — dodał Filialski.
— Mocne — zaświadczył Krępowicki — trza nań króla albo tuza!
— I jest tuz! — wybuchnął Filialski, który był za każdem drgnieniem ręki Gurowskiego szedł.
Rozruch wszczął się w alkierzyku.
— Dziw, dziw! — Toć dopiero! Sekwens cały! — Ani się kto spodział! — A świerzbiło mnie, żeby trzymać z pułkownikiem! — Trafiłeś, poruczniku, na adwersarza!!
Gurowski siedział bez ruchu, blady, osłupiały. Bem z zimną krwią zawijał rulon dukatów w skrawek gazety, czem tak był pochłonięty, iż nie widział nawet błyskawic, idących ku niemu z czarnych, podcienionych oczu pani Honoraty.
— Tak nie może być — ozwał się jowialnie magister — abyśmy, po tak srogiej balalji, mieli się na sucho rozstać! Pułkowniku, na wąpiu mi się zwija z czczości...
— Zarządź proszę!
— To rozumiem! Róziu! Węgrzyna!...
— Za pozwoleniem! — jeszcze nie koniec gry! — ozwała się niespodziewanie pani Honorata. — Trzymam na kwit!
Bem podniósł głowę. Oczy jego trafiły na wyzywające spojrzenie.
— Na kwit! Pieniądze?! Są!... Tu pięćdziesiąt, tu dwanaście! Magister Filialski niech ciągnie!
— Nie pani kwit się należy.
— Ja trzymam! — warknął Gurowski, przysuwając do się wysupłane z woreczka przez panią Honoratę, dukaty.
Filialski bęcnął kartami.
— Zbieraj, majoruniu!
Ledwie Boski swą szeroką łapą rozdzielił karty, Filialski już je pochwycił, już odsłonił dwie pierwsze i już zaskrzeczał.
— Złotko idzie sobie do złotka!...
Gurowskiego muskuły na szczękach zakołatały.