Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bohatyra muszę uściskać! — piszczał wuj Olechowski, cisnąc się z rozrzewnieniem w objęcia pułkownika. — „Wszak my z Bemem, w imię Boga!...“
Bem odtrącił ramiona Olechowskiego.
— Co wujo, co to wujo! — rozległ się tuż zaniepokojony głosik pani Honoraty.
Bem odwrócił się ku drzwiom, lecz w tejże chwili pulchne rączki właścicielki kawiarni dotknęły jego ramienia.
— Pan pułkownik odchodzi?
— Odchodzę!
— A ja od godziny szukam pana pułkownika.
— Bardzo żałuję, mam honor...
— Panie pułkowniku — szeptał z wymówką głosik — przecież, przecież miał pan pułkownik coś do powiedzenia.
— Miałem, lecz nie mam — odparł Bem, nie podnosząc oczu.
— Boże-Boże i cóż się stało? Może pana pułkownika czem uraziłam! A tu właśnie jeden młody oficer z klubu patrjotycznego, u Lelewela podobno najpierwszy, do mnie w jakieś konkury i o co, o to, żebym go panu pułkownikowi sprezentowała.
— Więc chyba innym razem...
— Niech-że tak — lecz niech pan pułkownik nie odchodzi! — błagała pani Honorata tak smętnie, że Bemowi serce tajało. Lecz się zawziął wytrwać.
— Muszę, nie mogę...
— I cóżem ja winna, panie pułkowniku! A tak się cieszyłam, tak radowałam! Niech pan pułkownik dla mnie to uczyni — niech uczyni.
Bem bronił się, upierał, sumitował aż gdy wreszcie spostrzegł, że siedzi, pomimo zarzekania się, za stołem w alkierzyku i nie tylko w towarzystwie pani Honoraty, ale i Gurowskiego i Filialskiego i Małachowskego i Krępowickiego i czeredy rozmaitych młokosów, klubistów i kawiarnianych wycirusów — złość nim targnęła. Przerwał komplementy i pochwały, któremi Filialski na jego cześć sypał, i ozwał się bez ogródki.
— Piękne tu odbywa się dziś zgromadzenie! Zaiste warcholstwo polityczne przebrało miarę!