Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chu-chu! Niema veta precz ze szlachtą! Wszyscy równi!...
— Obywatele, tylko dozór akademicki...
— Młodzież mościpanowie!...
— Niema mościów! Niema panów!
— Przy każdym oddziale jeden akademik! — wołał zapamiętale dyszkant.
— A przy każdym akademiku jedna niańka!
— My, obywatele, jesteśmy kwiatem narodu.
— Jeden Krukowiecki może nas ocalić! — beknął bas.
— Wiwat Krukowiecki! — zagrzmiała kawiarnia. — On jeden! Krukowiecki!
— Tak-tak! — zawtórował dźwięczny głosik z pod niewieściego kapelusza, przybranego biało-amarantowemi wstążkami. — Generał Krukowiecki z ludem idzie! On, w imię ludu, z całą kliką się wodzi! On jeden, nieustraszony!
— A Chłędowska druga — beknął bas.
— Kto śmie uchybiać niewiastom! Wszyscy równi!
— Niech żyje równość!
— Niema zgody! — upierał się bas.
— Bez akademików... — dowodził precz dyszkant.
— Klub rewolucyjny, nieustający... obywatele! — perorował pierwszy mówca.
— „Wszak waszym był synem ów niecny kunktator!“ — intonował piskliwy głos.
— Jedynowładztwo żołnierskie już w czasach rzymskich!... — rozpoczął wysoki, chudy jegomość w niebieskich okularach.
Wszczął się tumult piekielny. Dwudziestu naraz mówców wdarło się na stoły, dwadzieścia zbitych uformowało się gromad. Lecz że i dwadzieścia mównic nie mogło wystarczyć dla racji, rozpierających piersi obywatelskie gości pani Honoraty, więc, w jednej chwili, wszystkie stoły zamieniły się w mównice ludowych trybunów.
Bem tymczasem, uwięziony przez ciżbę, zalegającą wyjście z kawiarni, przechodził męki istne. Gniew, oburzenie, smutek, zniechęcenie, politowanie, ból, żałość miotały nim naprzemian. Ledwie sobą władał ledwie ustać