Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bem przesunął lunetę. Dymy kłębiące się snać zmyliły mu widok, bo szkło przetarł, silniej oko zmrużył.
— Do pioruna... wszak tu reduta! — Tu być powinna!...
— Wzięta, generale.
Luneta zadrżała zleka i skierowała się ku prawej i zamarła w bezruchu.
Bemowi natężony wzrok mgłą zaszedł... Plątało mu się w oczach. Z blasku chyba!...
— Ostróg Sowińskiego wypada na wprost szańca prawego, broniącego traktu. Szaniec jest... tu... a przed nim — bastjon południowy widać teraz i dzwonnicę kościółka, przylegającego tuż... Tu artylerja półkolem... a tam czarna, długa wstęga płynie z odmętu i oto pnie się, wdziera na przedpiersienia ostrogu...
Bemowi pot zimny, kroplisty, wystąpił na czoło. Zgarbił się, pochylił, jakby skoczyć chciać z wieży między kotłujące dymy, przed bluzgające spazmatycznym ogniem schrony ostrogu.
Rossman ozwał się do generała. Bem odetchnął, objął pułkownika krwią nabiegłemi oczyma i rzucił się do schodów.
W pół godziny niespełna Bem dopadł, stojącej pod Czystem, rezerwowej artylerji. Generał Chorzewski, który już na własną rękę do wystąpienia się gotował — chciał Bemowi rozkazy wodza prezentować, lecz Bem ani go słuchał. Na prawem skrzydle warowała w pogotowiu baterja Orlikowskiego. Bem huknął na trębaczy.
Baterja zgrzytnęła i naprężyła szleje.
— Naprzód! — arsz!
Bem spiął konia ostrogami. Korbacze konnowodnych mlasnęły i baterja runęła w odmęt, na Wolę, na chmury spiżu, na odsiecz Sowińskiemu.
Baterja, pod przewodem Bema, wyrwała się przed drugą linję szańców — zawróciła w bok pod wiatraki i rozpoczęła ogień.
Tu jednak dopędził ją major dziesiątego pułku piechoty, Świtkowski.
— Generale... prowadzimy z Wysockim batalion do ostroga!